środa, 21 listopada 2012

1. Odnaleziona

Było ciepłe, wiosenne przedwieczorze. Susan, jak zwykle o tej porze, leżała na swoim łóżku z twarzą zwróconą ku poduszce, zawzięcie myśląc. Rozmyślała o sensie życia, początku swojego istnienia oraz o innych ważnych, od dawna nurtujących ją kwestiach. Zawsze, podczas swoich rozmyślań, traciła kontakt ze światem rzeczywistym i pogrążała się w swoim własnym, małym świecie. Niczego wokół nie było, tylko ona i jej świat, w którym może się pogrążać. Wiele osób z jej otoczenia uważało to za dziwne i niebezpieczne, ale ona tak nie uważała. Nie było nic złego w odrywaniu się od rzeczywistości co jakiś czas. A przynajmniej ona tak nie uważała. Od jakiegoś czasu jej rzeczywisty świat zaczął się zmieniać, coraz mniej nad nim panowała. Miała wrażenie, jakby wymykał się spod kontroli i żył własnym życiem. Jakby nie był już tylko jej.
- Niemożliwe…  - burknęła schowana w błękitnej poduszce, po czym zaczęła powoli się podnosić. Jej długie, karmelowe włosy, które błyszczały na słońcu, podniosły się z pościeli, a orzechowe oczy otwarły się, pokazując swą zawartość całemu światu.
Susan była piękna i od zawsze o tym wiedziała. Nie uważała tego za swój priorytet, po prostu przyjęła to do wiadomości. Jej karmelowe włosy i czekoladowe oczy idealnie komponowały się z jej malinowymi ustami i figurą, godną modelki.
Wstała z łóżka i podeszła do swojej wielkiej, mahoniowej szafy. Otworzyła drzwiczki, po czym wysypała się na nią sterta ciuchów.
- No tak, dawno tu nie sprzątałam… - stwierdziła z degustacją, po czym zaczęła grzebać w jej wnętrzu. Udało jej się wydobyć granatową bluzkę z dekoldem, czarne rurki i niebieskie skarpetki. Spojrzała jeszcze raz na swoją zdobycz, po czym mozolnym krokiem ruszyła za parawan. Lubiła go, nie musiała dzięki niemu chodzić do łazienki. To było bardzo wygodne w codziennym życiu, tym bardziej, że miała brata. W głębi serca go kochała, ale tak naprawdę go nienawidziła. Był on bowiem synem jej ojca z kochanką. Ich ojciec 2 lata temu zginął w wypadku samochodowym wraz z kochanką.
„Szkoda…” – pomyślała, wciągając na siebie bluzkę i dopinając spodnie. Po wykonaniu wszystkich tych czynności była już gotowa, aby zejść na kolację. Sięgneła jeszcze tylko do regału, po swój „talizman”. Był nim zwykły kryształ górski, ale od zawsze przynosił jej szczęście i nigdy się z nim nie rozstawała. Tak przygotowana wtargnęła do kuchni, gdzie czekał już na nią brat. Był on właściwie niczego sobie siedemnastolatkiem, chociaż ona sama nigdy nie myślała o nim w „tych” kategoriach. Traktowała go tylko jako swojego brata, czego nie można powiedzieć o nim samym. Często razem się droczyli, ale to nie zmienia faktu, że się kochali. Co prawda była od niego młodsza tylko o rok, ale był od niej dużo wyższy. Jego czarna czupryna idealnie grała z jego błękitnymi oczami.
- Cześć, Susi, co tak długo, mama już przygotowała kolację. – Powiedział Emanuel, wskazując ręką na obficie zastawiony stół.
- Musiałam pomyśleć, Emuś. – Powiedziała, specjalnie drażniąc brata.
- Szkoda, że zdarza ci się to tak rzadko… - odpowiedział przekornie, uśmiechając się i zabierając za swoje kanapki z szynką.
Spojrzała na niego z głupią miną, wyrażającą politowanie i złośc. Wzięła talerz i kilka kromek chleba, kilka plasterków sera, masło, pomidora, kilka plasterków ogórka, trochę szynki i oliwki. Pośpiesznie chwyciła także parówkę, którą dostrzegła na drugim końcu stołu. W drodze zabrała także paprykę i ketchup.
- Nie chciałbym cię martwić, ale i tym razem nie pójdzie ci w cycki. – stwierdził wesoło Emanule, kiedy Susan zaczęła wcinać już drugą kanapkę. Spojrzała na niuego z miną „powtórz to, a zginiesz”, ale on nie zwrócił uwagi na nią, tylko podszedł do Susan i pocałował ją w policzek. Odniósł talerz do zlewu i wrócił do swojego pokoju, śmiejąc się po drodze.
- Żebyś zdechnął – powiedziałaze wściekłością Susan, choć tak naprawdę tego nie chciała. Co prawda po śmierci ojca i kochanki oswoiła się z nią, ba, była jej już prawie obojętna, ale nie chciała żeby spotkała brata. Zbyt bardzo go kochała… Uratowałaby go za wszelką cenę, nawet jeśli owom ceną byłoby jego życie…
- AAAAAaaaaaa!!! – nie skończyła pogrążać się w swoich myślach, gdyż zza schodów dobieg ją odgłos jej brata. Intuicyjnie podniosła się z krzesła i pobiegła w stronę krzyku. Jak najszybciej przeskakiwała schodki i już po chwili znajdowała się na samej górze. To co zobaczyło przeraziło ją jeszcze bardziej… Jej brat leżał na dywanie, który zrobił się czerwony, mimo że zwykle był biały. Dopiero kiedy podeszła bliżej, zobaczyła, że on… nie ma jednej ręki… Krew zabarwiła go na czerwono…
Otworzyła szerzej oczy, chciało jej się wymiotować, nigdzie nie było zaginionej kończyny, co w sumie było dobre. Dopiero potem zauważyła, czarne i pomarszczone coś, co stało na końcu korytarza. Jego oczy świeciły się na żółto, a kły rozwarte w nieprzyjaznym geście śledziły każdy jej ruch. Z daleka przypominało psa, ale nie miało futra. Wyglądało strasznie, tak samo jak jego odgłos…
Susan spojrzała szybko na brata, który zdawał się żyć, a potem spojrzała na stworzenie. Chwyciała wazonik który stał na stoliku i dalej się na nie patrzyła. W tym samym momencie, ono zdawało się nię zauważyć. Jego oczy zmieniły barwę na szarą, a kły nporzestały się szczerzyć… Susan wydawało się,m że staje si ę bardziej łagodne. I miała rację. W końcu zwierzę przemieniło się w zwykłego psa, lecz nadal nie spuszczao jej z wzroku. Dziewczyna stała w holu ledwo, miała wrażenie, że zaraz się przewróci, więc przytrzymała się o ścianę. Ręką zahaczyła o obraz „no tak, on przecież zawsze tu wisiał”.
-Czy… to… ty…? – wywarczał pis nadal się na nią patrząc.
Susan miała wrażenei, że przeszły ją dreszcze. To jest pies! Jak on może gadać?!
Otworzyła jeszcze szerzej oczy… To niemożliwe, coś tu się nie zgadza. Psy nie gadają, nawet w Wigilię. Nie, nie. Nie. Osunęła się po ścianie na ziemię i chwyciła za głowę rękoma.
-S-s-skąd… w-w-wiesz… ?! …?! – wyjąkała nie patrząc się w tamtą stronę
-Więc… to… prawda…? Jednak… cię… znalazłem… - wywarczał i zaczął iść w jej stronę
-N-nie! N-nie z-zbliżaj s-się! – krzyknęła, jąkając się jednocześnie. Chwyciła wazon i  zaczęła w szale machać nim obok psa. Popatrzył onb na nią trochę zdziwiony, ale potem nie wytrzymał. Miał ochotę się uśmiechnąć, ale zamiast tego warknął jeszcze głośniej. Susan była już bliska płaczu, ściskała w rękach wazon, jakby było to dla niej coś ważnego. On w tym czasie podchodził coraz bliże, wpatrując się w nią swoimi czerwonymi ślipiami.
Całe życie zaczęło przewijać jej się przes oczami, zobaczyła brata i wtedy się rozpłakała. Jedna łza wyryła w jej policzku ścieżkę, za którą poleciało wiele kolejnych. Chwilę później była już cała mokra, pies się zbliżał. Był od niej już na metr, kiedy się zatrzymał. Miał dziwną mine, podszedł do niej i wciągnął powietrze. Jego żółte ślepia otworzyły się szeroko, a z pyska wydarł się nieokreślony skowyt i jęk.
-Ty… wysapał patrząc na nią cały czas
Susan próbowała wytrzeć łzy, ale coraz bardziej było to trudne, bo nie chciały przestać lecieć. Pies wpatrzył się w jej oczy, a zaraz potem na jego mordzie pokazał się uśmiech, który zdradzał wiele emocji, tak jakby chciał jej coś powiedzieć, ale bał się reakcji i samego siebie, która nie wiadomo jaka była przez to wszystko co się wydarzyło i co się wydarzy już niedługo, bo on to czuł i był tego pewny, ona NADCHODZI.

Brak komentarzy: