Było ciepłe, wiosenne przedwieczorze. Susan, jak zwykle o
tej porze, leżała na swoim łóżku z twarzą zwróconą ku poduszce, zawzięcie
myśląc. Rozmyślała o sensie życia, początku swojego istnienia oraz o innych
ważnych, od dawna nurtujących ją kwestiach. Zawsze, podczas swoich rozmyślań,
traciła kontakt ze światem rzeczywistym i pogrążała się w swoim własnym, małym
świecie. Niczego wokół nie było, tylko ona i jej świat, w którym może się
pogrążać. Wiele osób z jej otoczenia uważało to za dziwne i niebezpieczne, ale
ona tak nie uważała. Nie było nic złego w odrywaniu się od rzeczywistości co
jakiś czas. A przynajmniej ona tak nie uważała. Od jakiegoś czasu jej
rzeczywisty świat zaczął się zmieniać, coraz mniej nad nim panowała. Miała
wrażenie, jakby wymykał się spod kontroli i żył własnym życiem. Jakby nie był
już tylko jej.
- Niemożliwe… -
burknęła schowana w błękitnej poduszce, po czym zaczęła powoli się podnosić.
Jej długie, karmelowe włosy, które błyszczały na słońcu, podniosły się z
pościeli, a orzechowe oczy otwarły się, pokazując swą zawartość całemu światu.
Susan była piękna i od zawsze o tym wiedziała. Nie uważała
tego za swój priorytet, po prostu przyjęła to do wiadomości. Jej karmelowe
włosy i czekoladowe oczy idealnie komponowały się z jej malinowymi ustami i
figurą, godną modelki.
Wstała z łóżka i podeszła do swojej wielkiej, mahoniowej
szafy. Otworzyła drzwiczki, po czym wysypała się na nią sterta ciuchów.
- No tak, dawno tu nie sprzątałam… - stwierdziła z
degustacją, po czym zaczęła grzebać w jej wnętrzu. Udało jej się wydobyć
granatową bluzkę z dekoldem, czarne rurki i niebieskie skarpetki. Spojrzała
jeszcze raz na swoją zdobycz, po czym mozolnym krokiem ruszyła za parawan.
Lubiła go, nie musiała dzięki niemu chodzić do łazienki. To było bardzo wygodne
w codziennym życiu, tym bardziej, że miała brata. W głębi serca go kochała, ale
tak naprawdę go nienawidziła. Był on bowiem synem jej ojca z kochanką. Ich
ojciec 2 lata temu zginął w wypadku samochodowym wraz z kochanką.
„Szkoda…” – pomyślała, wciągając na siebie bluzkę i
dopinając spodnie. Po wykonaniu wszystkich tych czynności była już gotowa, aby
zejść na kolację. Sięgneła jeszcze tylko do regału, po swój „talizman”. Był nim
zwykły kryształ górski, ale od zawsze przynosił jej szczęście i nigdy się z nim
nie rozstawała. Tak przygotowana wtargnęła do kuchni, gdzie czekał już na nią
brat. Był on właściwie niczego sobie siedemnastolatkiem, chociaż ona sama nigdy
nie myślała o nim w „tych” kategoriach. Traktowała go tylko jako swojego brata,
czego nie można powiedzieć o nim samym. Często razem się droczyli, ale to nie
zmienia faktu, że się kochali. Co prawda była od niego młodsza tylko o rok, ale
był od niej dużo wyższy. Jego czarna czupryna idealnie grała z jego błękitnymi
oczami.
- Cześć, Susi, co tak długo, mama już przygotowała kolację.
– Powiedział Emanuel, wskazując ręką na obficie zastawiony stół.
- Musiałam pomyśleć, Emuś. – Powiedziała, specjalnie
drażniąc brata.
- Szkoda, że zdarza ci się to tak rzadko… - odpowiedział
przekornie, uśmiechając się i zabierając za swoje kanapki z szynką.
Spojrzała na niego z głupią miną, wyrażającą politowanie i złośc.
Wzięła talerz i kilka kromek chleba, kilka plasterków sera, masło, pomidora,
kilka plasterków ogórka, trochę szynki i oliwki. Pośpiesznie chwyciła także
parówkę, którą dostrzegła na drugim końcu stołu. W drodze zabrała także paprykę
i ketchup.
- Nie chciałbym cię martwić, ale i tym razem nie pójdzie ci
w cycki. – stwierdził wesoło Emanule, kiedy Susan zaczęła wcinać już drugą
kanapkę. Spojrzała na niuego z miną „powtórz to, a zginiesz”, ale on nie
zwrócił uwagi na nią, tylko podszedł do Susan i pocałował ją w policzek.
Odniósł talerz do zlewu i wrócił do swojego pokoju, śmiejąc się po drodze.
- Żebyś zdechnął – powiedziałaze wściekłością Susan, choć tak
naprawdę tego nie chciała. Co prawda po śmierci ojca i kochanki oswoiła się z
nią, ba, była jej już prawie obojętna, ale nie chciała żeby spotkała brata.
Zbyt bardzo go kochała… Uratowałaby go za wszelką cenę, nawet jeśli owom ceną
byłoby jego życie…
- AAAAAaaaaaa!!! – nie skończyła pogrążać się w swoich
myślach, gdyż zza schodów dobieg ją odgłos jej brata. Intuicyjnie podniosła się
z krzesła i pobiegła w stronę krzyku. Jak najszybciej przeskakiwała schodki i
już po chwili znajdowała się na samej górze. To co zobaczyło przeraziło ją
jeszcze bardziej… Jej brat leżał na dywanie, który zrobił się czerwony, mimo że
zwykle był biały. Dopiero kiedy podeszła bliżej, zobaczyła, że on… nie ma
jednej ręki… Krew zabarwiła go na czerwono…
Otworzyła szerzej oczy, chciało jej się wymiotować, nigdzie
nie było zaginionej kończyny, co w sumie było dobre. Dopiero potem zauważyła,
czarne i pomarszczone coś, co stało na końcu korytarza. Jego oczy świeciły się
na żółto, a kły rozwarte w nieprzyjaznym geście śledziły każdy jej ruch. Z
daleka przypominało psa, ale nie miało futra. Wyglądało strasznie, tak samo jak
jego odgłos…
Susan spojrzała szybko na brata, który zdawał się żyć, a
potem spojrzała na stworzenie. Chwyciała wazonik który stał na stoliku i dalej
się na nie patrzyła. W tym samym momencie, ono zdawało się nię zauważyć. Jego
oczy zmieniły barwę na szarą, a kły nporzestały się szczerzyć… Susan wydawało
się,m że staje si ę bardziej łagodne. I miała rację. W końcu zwierzę
przemieniło się w zwykłego psa, lecz nadal nie spuszczao jej z wzroku.
Dziewczyna stała w holu ledwo, miała wrażenie, że zaraz się przewróci, więc
przytrzymała się o ścianę. Ręką zahaczyła o obraz „no tak, on przecież zawsze
tu wisiał”.
-Czy… to… ty…? – wywarczał pis nadal się na nią patrząc.
Susan miała wrażenei, że przeszły ją dreszcze. To jest pies!
Jak on może gadać?!
Otworzyła jeszcze szerzej oczy… To niemożliwe, coś tu się
nie zgadza. Psy nie gadają, nawet w Wigilię. Nie, nie. Nie. Osunęła się po
ścianie na ziemię i chwyciła za głowę rękoma.
-S-s-skąd… w-w-wiesz… ?! …?! – wyjąkała nie patrząc się w
tamtą stronę
-Więc… to… prawda…? Jednak… cię… znalazłem… - wywarczał i
zaczął iść w jej stronę
-N-nie! N-nie z-zbliżaj s-się! – krzyknęła, jąkając się
jednocześnie. Chwyciła wazon i zaczęła w
szale machać nim obok psa. Popatrzył onb na nią trochę zdziwiony, ale potem nie
wytrzymał. Miał ochotę się uśmiechnąć, ale zamiast tego warknął jeszcze
głośniej. Susan była już bliska płaczu, ściskała w rękach wazon, jakby było to
dla niej coś ważnego. On w tym czasie podchodził coraz bliże, wpatrując się w
nią swoimi czerwonymi ślipiami.
Całe życie zaczęło przewijać jej się przes oczami, zobaczyła
brata i wtedy się rozpłakała. Jedna łza wyryła w jej policzku ścieżkę, za którą
poleciało wiele kolejnych. Chwilę później była już cała mokra, pies się
zbliżał. Był od niej już na metr, kiedy się zatrzymał. Miał dziwną mine,
podszedł do niej i wciągnął powietrze. Jego żółte ślepia otworzyły się szeroko,
a z pyska wydarł się nieokreślony skowyt i jęk.
-Ty… wysapał patrząc na nią cały czas
Susan próbowała wytrzeć łzy, ale coraz bardziej było to
trudne, bo nie chciały przestać lecieć. Pies wpatrzył się w jej oczy, a zaraz
potem na jego mordzie pokazał się uśmiech, który zdradzał wiele emocji, tak
jakby chciał jej coś powiedzieć, ale bał się reakcji i samego siebie, która nie
wiadomo jaka była przez to wszystko co się wydarzyło i co się wydarzy już
niedługo, bo on to czuł i był tego pewny, ona NADCHODZI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz